Komentarze są wyłączone dla tego posta

Świadectwo Renaty

Mam na imię Renata, z wykształcenia jestem managerem i w takim zawodzie pracowałam przez wiele lat w dużej międzynarodowej firmie. Praca była dla mnie najważniejszą częścią życia, pochłaniała mnie bez reszty, wykonywałam ją – często – zaniedbując sprawy domowe, rodzinę.  Z jednej strony dawała mi poczucie wartości, z drugiej zapewniała dostatnie życie. Kiedy zostałam zwolniona z pracy – nie dlatego, ze zakład miał jakieś problemy – mój nowy szef nie chciał ze mną pracować, uznał, że potrzebuje nowych, młodszych ludzi w zespole – przeżyłam straszną rozpacz. Załamał mi się świat. Na początku sądziłam, że coś tam szybko znajdę – w końcu mam doświadczenie, wykształcenie , umiem i chcę pracować. Ale to okazało się nie takie proste. Po stu rozmowach kwalifikacyjnych, po których nikt nie zaoferował mi pracy, byłam i załamana, i mocno zaniepokojona o losy rodziny. Zaciągnęłam wysoki kredyt na zakup mieszkania. Mam dwoje dzieci, a mój mąż też był na etapie poszukiwania i zmian pracy.

W stanie takiego rozbicia emocjonalnego trafiłam do spowiedzi, podczas której spowiednik zaproponował, żebym spróbowała nie zamartwiać się tym , co będzie w przyszłości, ale żebym postarała się przeżyć jeden dzień, pytając Pana Boga czego tego dnia ode mnie pragnie i dziękowała Mu za wszystko, co otrzymam. Nie wydało mi się to wtedy szczególnie pomocne, ale nie znalazłam lepszego wyjścia, więc postanowiłam tak właśnie żyć.

Każdego dnia wstawałam wcześnie rano, modliłam się ok. godziny, pytając do czego Pan Bóg mnie dziś chce posłać, a potem brałam się za wszystkie prace, które mogłam wykonać w domu – okazało się, że jest tego całkiem sporo. Za wszelką cenę starałam się nie usiąść w fotelu przed telewizorem, bo to by oznaczało rezygnację. Przeglądałam prasę, internet, odpowiadałam na wszelkie anonse dotyczące pracy. Angażowałam się we wszystko, czym żyła moja grupa modlitewna.

W odpowiedzi Pan Bóg przysyłał różnych ludzi, którzy pomagali nam w tej trudnej sytuacji. I tak przychodziła koleżanka, która przyniosła nam trochę, kiełbasy, inna pomidory, ktoś tam jeszcze jakieś przetwory. Starczało na przygotowanie posiłków na cały dzień dla czteroosobowej rodziny. Nigdy nie byliśmy głodni. Kiedy zbliżała się rata kredytu, zawsze zjawił się ktoś, kto zaoferował pomoc przy spłacie. Kiedy trzeba było zapłacić rachunek za prąd czy gaz  pojawiała się – chwilowa praca – przy porządkowaniu czyjegoś ogrodu, albo przypilnowaniu dziecka, albo umyciu okien. Zawsze dokładnie tyle, ile nam trzeba było na dany dzień.

Nie od razu widziałam te małe i wielkie cuda, jakie Pan Bóg czynił w naszym życiu. Za to mój mąż widział we mnie narastający spokój, więcej radości, mniej nerwów i konfliktów. Ten czas wspominam jako okres całkowitego zaufania Panu Bogu. Ufaliśmy Mu tak bardzo, że jeżeli któregoś dnia dostaliśmy lub zarobiliśmy jakieś pieniądze, zapłaciliśmy niezbędne rachunki i coś nam jeszcze zostało, to resztę oddawaliśmy innym potrzebującym. Ja miałam absolutną pewność, że następnego dnia też dostaniemy wszystko, co będzie nam potrzebne. A jeśli nie dostaniemy, to zgadzam się na ten brak. Żyliśmy tak ok dwóch lat.

Aż któregoś dnia zadzwoniła koleżanka z grupy modlitewnej z informacją, że prezes Jej męża poszukuje osoby na stanowisko kierownicze. Tylko nie bardzo wiedziała czym ta osoba miałaby się zająć. Podała mi adres, na który mam wysłać swój życiorys zawodowy, zostałam umówiona na rozmowę. Idąc na nią nie miałam pojęcia z kim się spotykam i co miałabym robić.  Okazało się, że poszukiwany jest kierownik administracyjny do budynku, który mieści się na Pradze (drugi koniec miasta) . Kłopot z tym budynkiem jest taki, że od roku stoi niemal pusty, niszczeje, przynosi straty i na dodatek firma jest zakładem pracy chronionej – zatrudnia głównie ludzi z różnego rodzaju trwałymi obciążeniami chorobowymi, w tym ze schorzeniami psychicznymi. Ja bardzo chciałam pracować, wszystko jedno gdzie, ale kiedy usłyszałam o co chodzi pomyślałam, że to praca najwyżej na miesiąc. Ja nigdy w życiu nie wykonywałam takich zadań. Nie miałam pojęcia, jak zarządzać budynkiem, ani zakładem pracy chronionej. Nie miałam żadnego pomysłu jak ściągnąć do tego budynku najemców i co zrobić, żeby zapełnił się ludźmi.

Kiedy pierwszego dnia wchodziłam do swojego nowego miejsca pracy, pomyślałam, że to niezły dowcip ze strony Pana Boga – po dwóch latach dostać pracę, z której się za chwilę wyleci z hukiem. Ale niech będzie, nic lepszego nie mam do roboty.Okazało się, że zaraz za mną do budynku weszło małżeństwo, ja ich nie zauważyłam.  Zdążyłam wejść do biura, przedstawić się załodze, a za mną weszła para ludzi z pytaniem: czy może tu coś wynająć? Jeszcze tego samego dnia podpisali umowę na wynajem pierwszego biura.

Kiedy przyszłam do pracy kolejnego dnia, zaraz po mnie znowu przyszło parę osób z pytaniem o wynajem biura. I znowu podpisaliśmy umowę. Następnego dnia sytuacja się powtórzyła, tyle tylko, że przyszło tak wielu zainteresowanych, że nie starczyło nam krzeseł, nie nadążyliśmy wymieniać się kluczami od pomieszczeń, które chcieliśmy pokazać. Chętnych było tylu, że zaczynałam pracę o 7.00 a śniadanie jadłam o 15.00. Załoga, która dotychczas tam pracowała nie mogła wyjść ze zdumienia, a prezes zażyczył sobie, żebym w każdym tygodniu przysyłała umowę z nowo wynajętą powierzchnią, a w ciągu 3 miesięcy wynajęła 70% budynku. I tak też było, w ostatnim dniu mojego 3 miesięcznego okresu próbnego budynek był wynajęty w 70%. W tej firmie pracowałam rok. Każdego dnia i na każdym kroku czułam ogrom Bożego błogosławieństwa. Miałam absolutna pewność, że to On właśnie wszystko prowadzi.

Po roku otrzymałam propozycję powrotu do wcześniej wykonywanego zawodu. Nie chciałam się na nią zgodzić, bałam się powrotu do świata, który źle mnie potraktował. Bałam się ponownego rozczarowania. Znowu próbowałam rozeznać swoją sytuację ze spowiednikiem i usłyszałam zgódź się, idź za tym. Strasznie trudno było mi zostawić to wszystko, co Pan Bóg zbudował na moich oczach i przy moim niewielkim współudziale. Trudno było rozstać się z tymi ludźmi, których już polubiłam i z wzajemnością.

Jednocześnie dokładnie w tym samym czasie pracę stracił mój mąż. Pomyślałam: Duchu Święty, jeśli Twoją wola jest, żeby mój mąż kontynuował to dzieło, proszę zadziałaj, bo ja nie wiem jak to zrobić. Podczas spotkania z moim pracodawcą, z mocno ściśniętym gardłem zaproponowałam, żeby prezes zatrudnił męża na moje miejsce. Myślałam, że się zdenerwuje, bo propozycja taka mało elegancka. O On odpowiedział, że pierwszy raz w swoim życiu zatrudni człowieka, którego nie widział na oczy. I dalej to już historia Marka…

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.